piątek, 2 maja 2014

I żyli długo i szczęśliwie... Rozdział 1

Lekcja matematyki ciągnęła się niemiłosiernie. A raczej ciągnęłaby się, gdyby nie chłopak obok niej. Właśnie „poprawiał” jej kolejny rysunek. Patrzyła z uśmiechem, jak kreskówkowy kot jej autorstwa przeradza się w zielonego zombie. Każdą kolejną zmianę okraszał komentarzami, od których z trudem powstrzymywała śmiech.
-No! Proszę, jaki przystojniak! – stwierdził Steve wymachując kartką wyrwaną z zeszytu.
-Fakt,- Louise przytaknęła- żadna kocica mu się nie oprze.
-Panie Connel, pan  wyrwał chłopakowi kartkę. – Mniemam, że skoro pan rysuje…
Przerwał mu dźwięk dzwonka. Na ten sygnał wszyscy jak jeden mąż rzucili się do drzwi. Wychodząc, dziewczyna zauważyła jak chłopak mijając nauczyciela, zabiera ich rysunek.
-Musiałeś, prawda?- wskazała na papier.
-A co? – wyszczerzył się – Nie chcesz go zachować?
Zaśmiała się. Czasem był taki dziecinny. Ale i tak go lubiła. Co z tego, że była bogata i wszyscy chcieli się z nią przyjaźnić. On był jej przyjacielem jeszcze zanim wszyscy się o tym dowiedzieli. Tak jak Annie, która niestety przeprowadziła się z rodzicami do San Francisco.
. . .
Kiedy wyszła  ze szkoły, jej transportu nie było. Zmarszczyła brwi. No nie mówcie, że jej siostra Claire znowu przekonała Antonia, że Louise zostaje po lekcjach? Nie… przecież umówili się, że jeśli będzie taka sytuacja, dziewczyna wyśle mu wiadomość. Dziewczyna odgarnęła z oka jasnobrązową grzywkę i wyciągnęła z torby telefon. Szlag, nie ma zasięgu. Trudno. Przejdzie się chwilę w stronę domu, zanim dodzwoni się do lokaja.
Idąc, niemal cały czas w ekran komórki. Dziwne… Na wyświetlaczu ani razu nie pokazała się więcej niż jedna kreska. Skręciła w jakąś mniej uczęszczaną uliczkę. Z tego co wiedziała, tędy można było szybciej dostać się na ulicę, na której mieszkała. Poprawiała falbany żółtej sukienki, kiedy poczuła ukłucie na karku. Uniosła dłoń do szyi, ale wzrok jej się rozmazał. Upadła i straciła przytomność.
. . .
Obudziła się ,czując potworny ból głowy i suchość w ustach. Zamrugała kilka razy, by przywrócić ostrość wzroku i ostrożnie uniosła się do siadu. Niemal natychmiast zauważyła młodą, elegancko ubraną kobietę, wyciągającą w jej stronę dłoń trzymającą szklankę z mętną cieczą.
-Wypij-miała przyjemny głos.- Pomoże ci na ból głowy.
Louise przez chwilę się wachała, ale zaschnięte gardło i pulsowanie w czaszce szybko skłoniły ją do podjęcia decyzji. Porwała naczynie i przystawiwszy je do ust, wypiła napój czterema sporymi haustami.
-Kim pani jest?- spytała, zwracając szklankę. Kobieta o ciemnobrązowych włosach zaśmiała się pod nosem.
-Nie powinnaś mnie o to spytać zanim się poczęstowałaś?- postukała czerwonym paznokciem w szkło. Nastolatka wzruszyła ramionami. Mimo strachu postanowiła grać tak obojętną na sytuację, jak tylko się dało.
-Nie mam zbyt wiele do stracenia. Poza tym,- zerknęła w stronę brunetki.- nie sądzę, że FBI, CIA czy gdziekolwiek pani pracuje, chciało się mnie pozbyć.
Kobieta dopiero po chwili ukryła zaskoczony wyraz twarzy. Zaraz jednak roześmiała się na głos.
-Miałam cholerną rację, wybierając ciebie! - oznajmiła, kiedy uspokoiła na tyle, by coś powiedzieć.
Teraz Louise już nic nie rozumiała.
-Wybrała pani?- wykrztusiła.
-Powiedz, jak się domyśliłaś?- brunetka wpatrywała się w nią z ciekawością.
-Cóż… Kiedy mnie porwano, porywacz był ubrany znacznie mniej elegancko niż pani- spojrzała na beżowy kostium i ciasny kok kobiety.- Chyba, że jest pani pedantką-dodała, zanim zdążyła się powstrzymać. Tamta znowu się zaśmiała.
-Lubię porządek, ale do pedantki mi brakuje- stwierdziła i nagle spoważniała.- a teraz do rzeczy. Jestem agentką Brianna Temple. Potrzebujemy twojej pomocy.

Tam tata taaaam! Oto kolejne kilku częściowe opowiadanie, które wam wyśniłam. Kij, że wydarzenia są równie prawdopodobne jak to, że kiedykolwiek będę miała chłopaka, ale co tam!

Ps. Dziękuję Nutello Maniaczce za nominację. Pracuje nad nią od dłuższego czasu, ale wciąż nie mogę znaleźć 3 blogów do nominowania.

Brak komentarzy: